Każdego miesiąca o naszą uwagę konkurują dziesiątki ważnych społecznie tematów. Od świadomości ekologicznej, przez politykę lokalną, po kłopoty mniejszości czy problemy globalne. Wojny, konflikty zbrojne, smog, klęski żywiołowe – wszystkie walczą o opinię milionów.
Chcemy na ich temat mówić w mediach społecznościowych. Chcemy wyrażać swoją opinię. Chcemy być uznani za osoby wrażliwe społecznie. Nawet jeśli w ramach swoich działań proekologicznych zmieniliśmy tylko plastikowe reklamówki na torby wielokrotnego użytku, nic nie stoi na przeszkodzie, by nadać sobie status obywatela #zerowaste. Zdarzyło się Wam?
Trend slacktivism (połączenie słowa slack i aktywizm) jest bardzo popularny wśród użytkowników mediów społecznościowych. Polega na bezpiecznym wyrażaniu opinii oraz wirtualnym wsparciu akcji społecznych. Tendencja została zdefiniowana przez Organizację Narodów Zjednoczonych jako powierzchowne wspieranie sprawy, bez zobowiązań lub realnych poświęceń. Czasami trend ten nazywany jest też klikalizmem, ze względu na łatwość, z jaką lajkujemy posty czy komentarze.
Istnieje ogromna różnica między emocjonalnym reagowaniem w mediach społecznościowych a demonstracją na ulicy lub karmieniem psów w schronisku. Z drugiej jednak strony dla pokolenia millenialsów i pokolenia Alpha, czyli osób urodzonych po 2010 roku, świat wirtualny jest naturalnym środowiskiem, w którym wyrażają poglądy i kształtują swoje postawy. Według raportu Viacom Marketing i Partner Insights z 2018 roku, millenialsi uważają aktywność online za znaczącą, ale bezpieczną formę wpływania na rzeczywistość. Jedna z 25-latek stwierdziła, że „udostępnianie w mediach społecznościowych treści dotyczących wybranego przez nią problemu społecznego daje jej poczucie, że buduje świadomość między innymi na ten temat, a podpisanie petycji online utwierdza ją w przekonaniu, że robi coś małego, aby pomóc”. A jaka jest prawda? Że media społecznościowe budują wyłącznie poczucie, że pomaganie jest łatwe, co w momencie prawdziwego – wymagającego naszego poświęcenia – kryzysu niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
24 lutego 2022 roku Rosja zaatakowała Ukrainę. Na całym świecie zarówno firmy, jak i osoby prywatne okazywały liczne gesty solidarności. Ponieważ obrazy wojny dominowały w wiadomościach, platformy mediów społecznościowych były zalane błękitem i żółcią, kolorami ukraińskiej flagi. Przedsiębiorstwa zmieniały swoje logotypy, aby udostępnić narodowe barwy Ukrainy. Wiele osób czuło się zmuszonych do publicznego zadeklarowania swojego poparcia, ponieważ w tamtym momencie brak reakcji był równoznaczny z brakiem troski.
Od początku wojny na Ukrainie Polska, jak żaden inny kraj, była ogarnięta zapierającą dech w piersiach mobilizacją, głównie za pośrednictwem mediów społecznościowych. Pojedyncze osoby organizowały zbiórki pieniędzy i gromadziły zapasy niezbędnych rzeczy. Chciały czuć się potrzebne. I potrzebne były.
W ciągu kilku godzin magazyny zbierające pomoc dla uchodźców były w całości wypełnione, a przejścia graniczne zastawione pojazdami ze wszystkich części kraju. Samochody nie tylko przewoziły pomoc rzeczową, ale także zabierały ze sobą uchodźców. Godna podziwu była również otwartość, z jaką Polacy byli przygotowani na przyjęcie uciekających z Ukrainy do własnych domów. Co zaskakujące, nie kierowali się strachem czy kalkulacją, ale bezprecedensowym poczuciem solidarności z braćmi i siostrami sąsiedniego kraju, uciekającymi przed wojną.
Niemniej jednak nie każdy jest zapalonym działaczem, zmieniającym świat i nie wszyscy w równym stopniu angażowali się i pomagali. Byli tacy, którzy robili to tylko po to, by potwierdzić własne ego. A również tacy, którzy wykorzystali konflikt na Ukrainie jako oportunistyczny, performatywny aktywizm.
Aktywizm performatywny jest łatwy, ale nie powstrzyma okrucieństw na Ukrainie, nie pomoże milionom uchodźców, którzy uciekli z własnego kraju. Realizuje się go bardziej z zamiarem zwiększenia własnego kapitału społecznego, niż z prawdziwej potrzeby wsparcia kogoś w potrzebie. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że opublikowanie grafiki „Nie dla wojny” nie położy kresu rosnącej liczbie ofiar śmiertelnych na Ukrainie. I choć to wsparcie – czasem nawet bardzo symboliczne – jest ważne, bo podnosi choćby świadomośc społeczną kręgu moich znajomych na dany problem, w rzeczywiści, wiele nie zmienia.
Ważne jest w tym wszystkim, aby zdawać sobie sprawę, że możemy zrobić naprawdę dużo, by pomóc potrzebującym. I są to rzeczy dalece wykraczające poza publiczne deklarowanie naszego wsparcia dla Ukrainy. Możemy pomagać w sposób przemyślany, możemy ofiarować swój czas. Bo gesty prawdziwej solidarności wykraczają daleko poza granice naszych kanałów w mediach społecznościowych.
←
Popr.
Nast.
→
Po co zatrudniać agencję marketingu społecznościowego